sobota, 11 września 2010

Tak, oni stają tam, gdzie stało ZOMO

Nikt z walczących z komunizmem nie przypuszczał chyba, że w wolnej Polsce, po 20 latach niepodległości, nie będzie można pokazać w telewizji publicznej krytycznego filmu o Jaruzelskim – pisze filozof społeczny.


Jedną z najgorszych w całym ciągu odrażających zbrodni IV RP są słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego w Stoczni Gdańskiej, zamkniętej na polecenie Unii Europejskiej i w ramach programu modernizacyjnego opracowanego przez PO: „Oni stają tam, gdzie ZOMO”. Zbrodnie IV RP były tylko werbalne, lecz – jak się zdaje – bardziej trwale wstrząsnęły sumieniami postępowej inteligencji niż te realne PRL.
No, ale gdzie w zasadzie stają dzisiejsi obrońcy generała Jaruzelskiego? Gdzie stoją ci, którzy uważają, że za nadanie filmu o generale z nazbyt wymownymi faktami z jego biografii powinni być ukarani ci, którzy dopuścili do emisji? Gdzie stoją ci, którzy gotowi są zniszczyć każdego, kto nazbyt energicznie podważa uświęconą historycznym kompromisem narrację, w której Jaruzelski jest polskim patriotą, Kiszczak człowiekiem honoru, a „Solidarność” – buntem rozpasanego tłumu? Gdzie stoją ci, którzy przekonują nas, że wprowadzenie stanu wojennego było koniecznym aktem politycznego rozumu?

Nie pakiet, lecz alternatywa

Otóż nie trzeba GPS ani Google Maps, by określić ich pozycje. Otóż oni rzeczywiście stoją tam, gdzie stało ZOMO. Można to określić mniej obrazowo, eufemistycznie, mniej wiecowo, a bardziej naukowo. Łatwo też zrozumieć, że ci, którzy stanęli w tym miejscu, woleliby, by nazywać je jakoś inaczej, delikatniej, by się lepiej kojarzyło, żeby lepszy był ich wizerunek i skuteczniejszy PR.
Ale fakt pozostaje faktem. Bo jeśli stan wojenny był konieczny, to także strzały w Wujku, w Lubinie, to także rutynowe tłuczenie pałkami ludzi w czasie ulicznych protestów znajdują swoje polityczne, moralne i historiozoficzne uzasadnienie. I trzeba uznać, że narzędziem ducha dziejów stała się przynajmniej na jakiś czas pałka zomowca.
To, że bardziej prostodusznym Polakom można tak łatwo wmówić, iż słowa o ZOMO to jakiś niebywały skandal i przestępstwo, natomiast faktyczna cenzura, nagonka na niepoprawnych historyków, reżyserów i dziennikarzy to rzecz dopuszczalna, świadczy o tym, że wciąż mają zadziwiający mętlik w głowach – trwały skutek przemielenia przez komunizm.
Tak jak w PRL wstępowali do partii, a słuchali wieczorami Radia Wolna Europa i posyłali dzieci do komunii, maszerowali w pochodach pierwszomajowych, ale opowiadali o zbrodniach stalinowskich i heroizmie AK, tak dzisiaj są w stanie jakoś pomieścić w sobie Jana Pawła II i księdza Popiełuszkę, Jaruzelskiego i Rakowskiego, Grzegorza Przemyka i Czesława Kiszczaka. Wychowanie obywatelskie powinno więc się rozpocząć od rzeczy elementarnej: uświadomienia, że to nie jest pakiet, lecz alternatywa, ostra, fundamentalna alternatywa.

Dzieweczka w mundurze

Obrona Jaruzelskiego to wychowanie do szczególnego rozumienia odpowiedzialności. Jak wiadomo, twierdzi się, że za samobójstwo Barbary Blidy odpowiada ówczesny premier. Natomiast Jaruzelski nie odpowiada za nic, co się działo w PRL, ani wtedy, gdy był szefem Sztabu Generalnego, ani wtedy, gdy był ministrem obrony, ani przez wszystkie lata zasiadania w Biurze Politycznym, ani wtedy, gdy skupiając w ręku władzę I sekretarza KC PZPR i premiera, został dyktatorem PRL.
Nie odpowiada ani za zniewolenie Polski, ani za interwencję w Czechosłowacji, ani za tych, którzy ginęli u haniebnego zarania PRL, ani za tych, którzy ginęli w czasach jej niechwalebnego schyłku. On był niewinną dzieweczką przebraną w mundur generalski, która nic nie widziała i nic nie słyszała, nawet gdy kontaktowała się z Informacją Wojskową, a ocknęła na dobre, gdy rozpoczął się Okrągły Stół.
Okrągły Stół ma zaś znaczenie sakralne – ma zmazywać wszystkie grzechy, nie tylko te wybaczalne, popełnione w walce z „reakcyjnym podziemiem” i w ogóle wrogami postępu, ale nawet te najgorsze, popełnione w 1968 roku, także na tych, którzy się w walce z reakcją zasłużyli.
Nikt z walczących z komunizmem nie mógł chyba przypuścić, że w wolnej Polsce, po 20 latach niepodległości, nie będzie można pokazać w telewizji publicznej krytycznego filmu o szefie WRON. Być może nic lepiej nie świadczy o stanie III RP. Ci zaś, którzy dla doraźnych korzyści politycznych skłonni są tolerować lub wspierać te zakazy, spieszą tylko ku własnej niesławie.

środa, 28 października 2009

Krzyż maltański

Osiem wierzchołków krzyża symbolizuje osiem błogosławieństw, a także osiem narodowości zakonu joannitów, którzy przez ponad dwa wieki rządzili wyspą: niemiecką, aragońską, francuską, włoską, angielską, owernijską, prowansalską i portugalską. Cztery ramiona krzyża są symbolem czterech cnót: męstwa, sprawiedliwości, roztropności i umiarkowania.




Mechanizm maltański - mechanizm zamieniający ciągły ruch obrotowy członu napędzającego w ruch przerywany członu napędzanego. Bolec koła napędzającego wchodzi kolejno w zazębienia krzyża powodując jego okresowy obrót o pewien kąt. Koło to posiada także wycięcie blokujące człon napędzany pomiędzy kolejnymi obrotami. Mechanizm taki nazywany jest maltańskim, ponieważ jeden z jego elementów (człon napędzany) przypomina krzyż maltański.

Mechanizm taki został po raz pierwszy wykonany i użyty do produkcji zegarów mechanicznych, przez zegarmistrzów z manufaktury szwajcarskiej Vacheron Constantin powstałej w 1755 r w Genewie, a założonej przez Jeana-Marca Vacherona. Zegarmistrze, którzy zmodyfikowali inny mechanizm również znanej manufaktury Jaeger Le Coulture wprowadzili właśnie mechanizm maltański. Jako że istotny element tego mechanizmu był bardzo podobny do maltańskiego krzyża to nazwa jaka ochrzczono ten mechanizm jest właśnie od niego zapożyczona, zaś sam krzyż maltański jest znakiem firmowym marki Vacheron Constantin, która jest uznanawana za jedną z najbardziej prestiżowych marek świata (najstarsza działająca nieprzerwanie).

niedziela, 4 października 2009

piniacolada

Piña colada (hiszp. piña - ananas, colada - przecedzony) - słodki karaibski koktajl alkoholowy. Przyrządza się go z jasnego rumu, śmietanki kokosowej i soku ananasowego. Drink tradycyjnie podawany jest z lodem i plastrem cytryny oraz ananasa. W droższych wersjach podaje się go w wydrążonym ananasie.

Składniki (za International Bartenders Association):

* 30 ml białego rumu, lub rumu o innym kolorze
* 30 ml śmietanki kokosowej,
* 90 ml soku z ananasa
* dopuszczalne jest dodanie 15 ml cukru z trzciny cukrowej

Wszystko miesza się w blenderze elektrycznym z lodem.

wtorek, 29 września 2009

without wax

The phrase, sine cera (pronounced “sin-ah care-ah”) is Latin for “without wax.” The story goes that dishonest or untalented sculptors in ancient Rome or Greece covered flaws in marble and pottery with wax. To demonstrate a quality product, honest sculptors labeled their creations “sine cera”—indicating a piece with flaws left uncovered. The term, sine cera, became synonymous with such honest presentation, that it eventually became the root of the word “sincere.”

It’s a fantastic story. And also a false one. More likely, the word “sincere” is derived from the Latin sincerus, meaning “pure.” If that isn’t enough, the Oxford English Dictionary says “there is no probability” in the “without wax” story being true.

The purpose of this anthology is to provide a public space for people that might otherwise not be heard. We chose sine cera to demonstrate the sincerity of their words and honestly present them. And now we find this meaning to be a myth. But what better way to bridge social, economic and educational backgrounds? Myths, such as the one created here, present universal meaning through their perception and misperceptions, through narrative and symbolism. In some ways, myth can bring us closer to truth.

piątek, 11 września 2009

smok i motyl w kosmosie

http://wiadomosci.onet.pl/131617,21,0,pokaz.html

slow kilka o przyjazni...

Czy kobietę i mężczyznę może łączyć tylko przyjaźń? Psychologowie uważają, że takie platoniczne uczucie oczywiście jest możliwe, ale czasami piekielnie trudne, bo prędzej czy później wkradnie się do niego erotyczne napięcie i zwykłe przytulenie może w jednej chwili nabrać miłosnego znaczenia...
Początek fascynacji płcią przeciwną przypada na okres nauki w szkole średniej – chłopcy i dziewczęta nawiązują coraz bliższe relacje, zacieśniane jeszcze w okresie studiów. Wiele tych znajomości jednak z czasem umiera, bo gdy zaczynamy się angażować w poważne związki o charakterze romantycznym, a następnie zakładamy rodziny, utrzymywanie dawnych i zawieranie nowych przyjaźni z osobą płci przeciwnej staje się coraz trudniejsze. „Nawet te osoby, których małżeństwo opiera się na całkowitym zaufaniu, mogą nie życzyć sobie, aby partner/partnerka poznawał nową przyjaciółkę/przyjaciela, zwłaszcza gdy jest to ktoś bardzo atrakcyjny”, twierdzi Michael Monsour, profesor z University of Colorado w Denver, autor książki Women and Men as Friends.

Brzydkiego przyjaciela żony jeszcze można znieść, ale gdy jest nim wysoki, wysportowany brunet... A przecież atrakcyjność fizyczna stanowi w relacjach międzyludzkich niezaprzeczalny walor – często kierujemy się nią w swoich sympatiach i antypatiach. „Wpływ atrakcyjności fizycznej daleko jednak wykracza poza kontekst erotyczny” – pisze w Psychologii miłości profesor Bogdan Wojciszke. „Ludzie ładni są po prostu generalnie bardziej lubiani i lepiej traktowani niż już i tak pokrzywdzone przez los osoby brzydkie”.
Osoby atrakcyjne postrzegane są jako posiadające wiele zalet: serdeczne, przyjacielskie, przyjazne, wrażliwe, zrównoważone, towarzyskie, miłe i interesujące. Uważane są też za szczęśliwsze i mające większe szanse na szczęście w przyszłości. Traktujemy je lepiej, częściej obdarowujemy życzliwością i wsparciem.
Linda A. Sapadin przeprowadziła badanie, którego wyniki opublikowała w artykule „Friendship and Gender”. Przeprowadziła ankiety wśród 156 pracujących ze sobą kobiet i mężczyzn na temat tego, co lubią, a czego nie lubią we wzajemnych kontaktach. Na pierwszym miejscu listy „minusów” wskazanych przez kobiety znalazło się erotyczne napięcie. Mężczyźni przeciwnie – najczęściej odpowiadali, że to właśnie pociąg seksualny był głównym powodem rozpoczęcia znajomości oraz że może nawet przyczynił się do jej pogłębienia. 62 proc. wszystkich badanych przyznało, że napięcie seksualne „jest wyczuwalne” w ich codziennych relacjach. Jaki z tego wniosek? Chcemy czy nie – zaczyna między nami iskrzyć i trudno nam to erotyczne przyciąganie całkowicie zignorować. „Staracie się zachowywać w przyjacielski sposób, ale te męsko-damskie elementy układanki i tak biorą górę” – podkreśla profesor O’Meara.

Sytuacja zmienia się wraz z upływem czasu. Zdaniem prof. Rosemary Blieszner z Virginia Tech, socjologa i autorki książki pt. "Dojrzała przyjaźń", w późniejszym wieku rzadko nawiązujemy nowe bliskie znajomości. Jej badania pokazały, że po okresie prokreacyjnym tylko około 2 proc. osób zyskuje nowego przyjaciela płci przeciwnej.
Czy to, że nasz partner ma przyjaciela lub przyjaciółkę oznacza, że mu nie wystarczamy? Niekoniecznie. Psychologowie społeczni zwracają uwagę na zjawisko tzw. responsywności, czyli nagrody w postaci reakcji otoczenia na to, jacy jesteśmy. Ludzie lubią być zauważani przez innych, zatem jej brak oznacza dla nich obojętność i często tłumaczony jest jako przejaw krytyki. „Partner jest responsywny w kontakcie o tyle, o ile to co mówi i robi, stanowi odpowiedź na nasze własne działania”, tłumaczy prof. Bogdan Wojciszke. „Responsywność partnera jest tym większa, im większa jest szansa, że odpowie na nasze próby komunikowania się z nim, im więcej jego działań stanowi odpowiedź na nasze własne działania oraz im bardziej rozbudowane są jego komunikaty”.

Camille Chatterjee w artykule „Czy mężczyźni i kobiety mogą być przyjaciółmi?”, stwierdza, że to mężczyźni więcej korzystają na bliskich związkach z kobietami. Uważa, że istnieją wyraźne różnice między przyjaźnią w wersji „kobiecej” i „męskiej”. Kobiety spędzające wspólnie czas głównie omawiają swoje myśli i uczucia, podczas gdy mężczyźni są znacznie bardziej zorientowani na działania podejmowane w grupie – wspólnie uprawiają sporty, dłubią przy samochodzie albo rozmawiają o giełdzie; rzadko dzielą się swoimi przeżyciami czy osobistymi refleksjami. Pomimo społecznych przemian, mężczyźni i kobiety nie szukają dodatkowych możliwości interakcji, od najmłodszych lat spędzają czas głównie w towarzystwie przedstawicieli własnej płci. Podział taki wyraźnie rysuje się w szkole podstawowej, gdy chłopcy i dziewczęta tworzą odrębne grupy. Profesor Monsour wyjaśnia: „Dzieci uczą się wtedy własnych sposobów odnoszenia się do siebie. Kiedy potem – inspirowane dojrzewaniem płciowym – łączą się w pary, widzą w sobie przede wszystkim partnerów do randek i potencjalnych współmałżonków, bo dotąd nie mieli okazji poznać się jako przyjaciele”. Badacze uważają, że stoi za tym interesujące zjawisko, zwane dobrowolną segregacją płci (z ang. voluntary gender segregation), które towarzyszy obu płciom przez całe późniejsze życie. „Widać to zwłaszcza na przyjęciach koktajlowych, gdy mężczyźni gromadzą się w jednym rogu pokoju, a kobiety w drugim” – wskazuje Monsour.
Jeszcze do niedawna wydawało się, że nic nie zachwieje stereotypem silnej i wyjątkowej męskiej przyjaźni... Tymczasem badanie przeprowadzone przez dr Sapadin wykazało, że mężczyźni znacznie wyżej oceniają swoje przyjaźnie z kobietami niż z innymi mężczyznami – zarówno pod względem jakości relacji, jak i poziomu rozrywki czy otrzymywanego wsparcia. Mężczyźni uczestniczący w badaniu szczególnie podkreślali rolę wzajemnego porozumienia i odnoszenia się do siebie – czego brakowało im w kontaktach z przyjaciółmi mężczyznami. Co ciekawe, kobiety równie wysoko w tych samych kategoriach oceniły swoje przyjaźnie z mężczyznami, co z kobietami. „Dzieje się tak, ponieważ kobiety oczekują większych emocjonalnych korzyści płynących z przyjaźni niż mężczyźni i tym łatwiej się rozczarowują, gdy ich nie otrzymają” – wyjaśnia Sapadin.

Kobiety zwierzają się kobietom i mężczyźni zwierzają się kobietom. Może to być powodem takich nieporozumień, jak w małżeństwie 28-letniej Joanny: Mamy działkę niedaleko jeziora, a naszą sąsiadką jest atrakcyjna rozwódka, która uwielbia wędkować – tak jak mój mąż. Ostatnio żałuję decyzji o kupnie działki. Sąsiadka i mój mąż bardzo się zaprzyjaźnili, dzwonią do siebie w ciągu tygodnia i omawiają te swoje „wędkarskie” sprawy. Powiedziałam mu, że nie życzę sobie, aby ta kobieta do niego wydzwaniała – skutek tego jest taki, że teraz się przede mną kryją. Niedawno widziałam przez okno, jak zaparkował samochód i nie wysiadał z niego przez dobrych 20 minut. Rozmawiał przez komórkę, ale kiedy zapytałam z kim, wyparł się, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Powiedziałam, żeby pokazał mi telefon. Byłam na skraju wytrzymałości i zagroziłam, że jeżeli nie pokaże tego cholernego telefonu, to od niego odejdę. Dopiero wtedy przyznał się – to z nią rozmawiał, a właściwie radził się. Bo podobno ostatnio stałam się nieznośna, zazdrosna i go kontroluję. Załamałam się. Od tamtej pory ciągle płaczę, nie potrafię zrozumieć, dlaczego on mnie tak traktuje.

Mężczyźni zwierzają się kobietom, a co z tego mają one? Camille Chatterjee uważa, że kobiety także korzystają na przyjaźni z mężczyznami, bo stanowi ona swego rodzaju wytchnienie od – nierzadko wyczerpujących – kontaktów z przyjaciółkami. Z przyjacielem mogą swobodnie żartować i przekomarzać się, bez emocjonalnego obciążenia. „Mężczyźni nie są tak drażliwi na punkcie wielu spraw”, konstatuje dr Sapadin i ze swoich badań wyciąga następujący wniosek: „Przyjaźnie z mężczyznami są lżejsze, bardziej przypominają zabawę”. Niektóre kobiety przyznają również, że cenią sobie poczucie bezpieczeństwa oraz niezobowiązującą, niemal rodzinną zażyłość, jaka pojawia się w tak bliskich relacjach, niekiedy postrzeganych nawet jak namiastka kontaktów ze starszym bratem. Tym, co podoba im się przede wszystkim, jest możliwość dyskretnego „wejścia w kapciach” w męski świat i poznanie, jak oni widzą nas, kobiety.

sobota, 6 czerwca 2009

niedziela, 29 marca 2009

Co się stało z ojczyzną polszczyzną? Marek Nowakowski 27-03-2009 RP

Jaka jest kondycja naszej ojczyzny polszczyzny na przestrzeni lat. Rachunek sumienia z okresu 1989 – 2008 musi być poprzedzony refleksjami o czasie wcześniejszym. To rodowód konieczny. Czuję się w pewien sposób upoważniony, ponieważ w swoim pisaniu posługiwałem się nie tylko wyobraźnią, również obserwacją oraz czynnym i biernym uczestnictwem od kilkudziesięciu lat. Przedmiotem mego pisania byli Polacy i ich sprawy, poczynając od okupacji niemieckiej. Od tego czasu miałem uszy i oczy otwarte. To był i jest mój świat. Muszę więc cofnąć się do tych lat wcześniejszych.

Dewastacja moralna, rozbijanie i wynarodowienie Polaków trwało setki lat i dopiero dwudziestolecie międzywojenne scaliło nas w spójną całość. Motorem stał się silny etos walki o niepodległość, obudzony w XIX w., zakończony wyzwoleniem Polski i pokonaniem nawały ze Wschodu. To była wielka rzecz.

Okupacja niemiecka była egzaminem krwawym i wspaniałym. Młodzi konspiratorzy wywodzili się z różnych warstw społecznych: Jan Bytnar, bohater Szarych Szeregów, to syn nauczyciela o wiejskim pochodzeniu, Wacław Bojarski – rymarza z Bednarskiej w Warszawie, Tadeusz Gajcy – syn kolejarza, Andrzej Trzebiński i Zdzisław Stroiński – obaj pochodzenia ziemiańskiego. Ci młodzi ludzie nie tylko walczyli i dawali ofiarę z życia, oni myśleli już o przyszłym państwie polskim, snuli plany reform, gruntownej przebudowy. O tym pisze Stanisław Broniewski, komendant Szarych Szeregów. Pisze w swojej książce o etosie harcerskim poddanym groźnej próbie uczestnictwa w walce z wrogiem. Wykonywali przecież wyroki śmierci, byli w pierwszym szeregu podziemnej wojny. Nie zdemoralizowali się jednak, pozostali czyści.

Prawdziwa katastrofa nastąpiła po wojnie. Narzucony został obcy, wschodni porządek i walka z komunistami zakończyła się przegraną. Znaleźliśmy się pod nową okupacją, o wiele gorszą niż poprzednia, gdyż narzuconą nam przez Sowietów z udziałem polskich komunistów. I odtąd zaczyna się długotrwały proces pustoszenia moralnego narodu. Najlepsi wyginęli bądź uciekli z kraju lub gnili w tiurmach. Pozostali ukrywali się gdzieś na obrzeżach życia. Nadal przeważająca część społeczeństwa traktowała rządzących komunistów jak wrogów, zdrajców, wykonawców poleceń z Kremla. Lecz życie ma swoje prawa. Lata przymusu, represji, demagogicznej propagandy spowodowały wyniszczenie duchowe; uczyły pokory, zaprzaństwa i przystosowania się do nowych okoliczności. Prawda była zakazana i zaczęto uważać ówczesny stan rzeczy za długotrwały, o ile nie wieczny. Polska stała się atrapą.

"Istnieje obawa, żeby następne pokolenia Polaków nie wyrosły na ludzi znikąd, pozbawionych korzeni i oparcia"

Wiedzieliśmy, że państwo, władza, prawo są nam obce, wrogie. Ale działało także naturalne prawo przetrwania i poddawaliśmy się obowiązującym regułom gry. Najgorsi korzystali najwięcej z takiego stanu rzeczy. I choć nieujarzmiona ostatecznie potencja narodu czasem dawała o sobie znać – zryw w czerwcu 1956 r. w Poznaniu czy październik 1956 r. w Warszawie – to wszelkie próby uczłowieczenia socjalizmu, jak mówiono wówczas: „przywrócenia mu ludzkiej twarzy”, kończyły się niezmiennie utratą nadziei i system dalej znieprawiał i niewolił. Jego działania o tyle były skuteczne, że wykształcił się najgorszy z możliwych pragmatyzm, który da się streścić w kilku słowach: nie ma co podskakiwać i trzeba w tym bagnie starać się o zdobycie jak najlepszych szans bez względu na środki prowadzące do celu. Już mało co znaczyło dobro i zło, prawda i kłamstwo, przyzwoitość, wierność zasadom. Wszystko sprowadzało się do egoistycznego serwilizmu. Był to proces pokoleniowy. Ojcowie tak wychowywali swoje dzieci. Te dzieci stawały się rodzicami i swemu potomstwu przekazywały to samo.

Dopiero wybuch „Solidarności” dał nadzieję, że nasza ojczyzna polszczyzna nie została do reszty znieprawiona. Można ten fenomen nazwać erupcją pozytywnych sił tkwiących pod skorupą. To była wielka szansa odrodzenia zdeptanego, sponiewieranego narodu. Nawet twarze działaczy związku „Solidarność” z hut, fabryk, kopalni, biur, ludzi młodych i starych, były inne, jak z innej planety, czyste, wyraziste, jasne. Nie miały nic wspólnego z fizjonomią Gnębona Puczymordy, panującego dotychczas niepodzielnie na wiecach, masówkach i egzekutywach partyjnych. I był tak silny entuzjazm, potrzeba czystości etycznej i przywrócenia zapomnianych wartości. Była wola wspólnego działania, odrodzenia Polski. Była bezinteresowność i potrzeba wspólnoty.

Jednak polityczna ekwilibrystyka Okrągłego Stołu spowodowała kompromis z warstwą rządzącą w PRL; tzw. łagodne przejście z tamtego czasu do III RP – z zachowaniem stanu posiadania dawnych komunistycznych włodarzy, zapewnienieniem im nietykalności, swobody rabunkowego właszczenia się na mieniu państwowym, nachalnym przenikaniem prominentów z aparatu partyjnego i tajnych służb do nowych elit. Słowem, cała ta „gruba kreska”, zasunięcie teatralnej kotary na niedawną przeszłość – zmarnowały bezcenny kapitał „Solidarności”, zniechęciły czystych ludzi do nieczystych spraw. (...) Przejmowane zostawały cyniczne reguły postępowania z praktyki PRL, tyle że zmodyfikowane w formie, opatrzone inną etykietą. Etos patriotyczny, pamięć i historia zostały zlekceważone jako bagaż przeszłości, wyrzucone do śmietnika spraw nieużytecznych. Tak marnowała się szansa rzeczywistej naprawy Polski i moralnego jej odrodzenia. Szybko zanikał entuzjazm. Ogarniała apatia, zniechęcenie. Jak pisze Leszek Długosz, marzyły się nam Himalaje, a poszliśmy w Beskid Niski!...

Miałkość, małość zyskały pierwszeństwo. Wystarczy zauważyć, jak szybko poznikały czyste, szlachetne twarze działaczy „Solidarności” z karnawału roku 1980 czy później – stanu wojennego. Zastąpili ich ludzie sprytni o twarzach-bułach, bez indywidualnego wyrazu, jakby niedorzeźbionych. Wszyscy do siebie podobni, cwani pragmatycy. Wyrosła klasa polityczna kurczowo trzymająca się zdobytej pozycji. Dużo w niej Nikodemów Dyzmów, czują się jak ryby w wodzie, poruszają się w zaklętym kręgu od urzędu do urzędu, odchodząc zaś od polityki, od razu zatrudniani są w bankach, spółkach, holdingach, radach nadzorczych ze względu na swoje rozległe koneksje. Zuniformizowani, odbici jedną sztancą w mennicy.

Do takiej rzeczywistości nastałej po 1989 r. wtargnęła potężną falą europeizacja. Małpia, powierzchowna. Często stosowana jako szantaż, bicz. Służy do różnych doraźnych celów partyjnych. Co na to Europa! Musimy, bo Europa! A przede wszystkim mąci umysły relatywizacją, lekceważeniem dawnych wartości uważanych za anachroniczne, hamujące postęp. Wprowadza zamęt światopoglądowy, często bowiem ma lewacki rodowód; wielu niedawnych apostołów marksizmu, maoizmu, trockizmu, wielbicieli Che Guevary i Czerwonych Brygad znalazło się na pierwszej linii integracji europejskiej, wiodą prym w parlamencie w Brukseli, działają na frontach globalizacji, ekologii, katastrofy klimatycznej, pomocy dla głodujących w „trzecim świecie”, obrony Palestyńczyków. Bezbronna polska młodzież wyrastająca w rzeczywistości nieokreślonej, nieukształtowanej ostatecznie, gdzie widma PRL i mentalność postkomunistyczna ciągle żywe, chętnie sięga do efektownych wzorców światłej Europy. Bawi się w parady feministyczne czy gejowskie, protesty w Dolinie Rospudy, wdrapywanie na wysokie kominy itp. Nade wszystko chętnie przyjmuje egoistyczne, bezideowe postawy, których celem jest pogoń za sukcesem materialnym, kariera za wszelką cenę i miraż słodkiego życia, traktując jak kulę u nogi historię, tradycję, moralne rozterki.

Gdzie stałe, sprawdzone wzorce? Czego się trzymać? Gdzie dobro, a gdzie zło? Wszystko staje się splątane, płynne, brakuje oparcia. I na domiar złego na scenie są jeszcze media, show-biznes, żurnaliści ze swoim poczuciem wszechmocy, zdeprawowani siłą broni, którą mają. Ogłupiają i... prowadzą na manowce zapatrzonych telewidzów. Telewizja to nader interesujący twór, uwikłana niejako dynastycznie – ojcowie, synowie, wnuki – w dawny komunistyczny układ; tym bardziej ci ludzie nie chcą przejrzystości życia publicznego, wrogo nastawieni przeciw próbom odkrywania przeszłości, dążeniu do prawdy. Serwilistyczni i ulegli wobec każdej władzy mają przekazaną z tamtych czasów zręczność prestigitatorów (i brak jakichkolwiek poglądów?). Ogarnia rezygnacja. Ta wymarzona Polska jest jakąś chimerą, złudzeniem. Tak myśli niemała część społeczeństwa, bierna, niechętna każdej władzy, uśpiona. Patrzy lud ponuro i rachuje, ile milionów idzie z jego podatków na polityków, partie, posłów, rząd, administrację. Chamostan rośnie w siłę, jego kodeks postępowania niepisaną normą. Tak nazywam warstwę społeczną wylęgłą na styku komunizmu i „Europy”.

Tak jak Jarosław Marek Rymkiewicz i wielu innych wierzyłem, że wreszcie pojawił się „ktoś, kto ugryzł w dupę żubra”, nie powiem – przepraszam za kolokwializm. Niestety, nie był to gryz skuteczny. Żubr ledwie poruszył racicami. Może nie ma żadnego żubra? Zwid jego majaczy jedynie. Nasza ojczyzna polszczyzna nadal zarażona komunistyczną ciągłością i źle pojętą europeizacją. Tu konieczna dygresja: nie chodzi o powrót PZPR czy komunizm w postaci strukturalnej, myślę o kontynuacji mentalnej. A mówiąc o europeizacji, przypominam, rewolucja nihilizmu w Niemczech i program Lenina realizowany w Rosji to import z zachodniej strony. Wylągł się w piwiarniach Monachium, Berlina i kawiarenkach Zürychu w Szwajcarii. To też droga wspaniałej, zjednoczonej Europy, nie wiadomo, w jakim kierunku może podążać.

Istnieje obawa, żeby następne pokolenia Polaków nie wyrosły na ludzi znikąd, pozbawionych korzeni i oparcia. Możemy zatracić to, co było najlepsze i zyskać najgorsze.

Autor jest pisarzem i publicystą. Ostatnio nakładem wydawnictwa Świat Książki wydał zbiór opowiadań „Syjoniści do Syjamu”