niedziela, 29 marca 2009

Co się stało z ojczyzną polszczyzną? Marek Nowakowski 27-03-2009 RP

Jaka jest kondycja naszej ojczyzny polszczyzny na przestrzeni lat. Rachunek sumienia z okresu 1989 – 2008 musi być poprzedzony refleksjami o czasie wcześniejszym. To rodowód konieczny. Czuję się w pewien sposób upoważniony, ponieważ w swoim pisaniu posługiwałem się nie tylko wyobraźnią, również obserwacją oraz czynnym i biernym uczestnictwem od kilkudziesięciu lat. Przedmiotem mego pisania byli Polacy i ich sprawy, poczynając od okupacji niemieckiej. Od tego czasu miałem uszy i oczy otwarte. To był i jest mój świat. Muszę więc cofnąć się do tych lat wcześniejszych.

Dewastacja moralna, rozbijanie i wynarodowienie Polaków trwało setki lat i dopiero dwudziestolecie międzywojenne scaliło nas w spójną całość. Motorem stał się silny etos walki o niepodległość, obudzony w XIX w., zakończony wyzwoleniem Polski i pokonaniem nawały ze Wschodu. To była wielka rzecz.

Okupacja niemiecka była egzaminem krwawym i wspaniałym. Młodzi konspiratorzy wywodzili się z różnych warstw społecznych: Jan Bytnar, bohater Szarych Szeregów, to syn nauczyciela o wiejskim pochodzeniu, Wacław Bojarski – rymarza z Bednarskiej w Warszawie, Tadeusz Gajcy – syn kolejarza, Andrzej Trzebiński i Zdzisław Stroiński – obaj pochodzenia ziemiańskiego. Ci młodzi ludzie nie tylko walczyli i dawali ofiarę z życia, oni myśleli już o przyszłym państwie polskim, snuli plany reform, gruntownej przebudowy. O tym pisze Stanisław Broniewski, komendant Szarych Szeregów. Pisze w swojej książce o etosie harcerskim poddanym groźnej próbie uczestnictwa w walce z wrogiem. Wykonywali przecież wyroki śmierci, byli w pierwszym szeregu podziemnej wojny. Nie zdemoralizowali się jednak, pozostali czyści.

Prawdziwa katastrofa nastąpiła po wojnie. Narzucony został obcy, wschodni porządek i walka z komunistami zakończyła się przegraną. Znaleźliśmy się pod nową okupacją, o wiele gorszą niż poprzednia, gdyż narzuconą nam przez Sowietów z udziałem polskich komunistów. I odtąd zaczyna się długotrwały proces pustoszenia moralnego narodu. Najlepsi wyginęli bądź uciekli z kraju lub gnili w tiurmach. Pozostali ukrywali się gdzieś na obrzeżach życia. Nadal przeważająca część społeczeństwa traktowała rządzących komunistów jak wrogów, zdrajców, wykonawców poleceń z Kremla. Lecz życie ma swoje prawa. Lata przymusu, represji, demagogicznej propagandy spowodowały wyniszczenie duchowe; uczyły pokory, zaprzaństwa i przystosowania się do nowych okoliczności. Prawda była zakazana i zaczęto uważać ówczesny stan rzeczy za długotrwały, o ile nie wieczny. Polska stała się atrapą.

"Istnieje obawa, żeby następne pokolenia Polaków nie wyrosły na ludzi znikąd, pozbawionych korzeni i oparcia"

Wiedzieliśmy, że państwo, władza, prawo są nam obce, wrogie. Ale działało także naturalne prawo przetrwania i poddawaliśmy się obowiązującym regułom gry. Najgorsi korzystali najwięcej z takiego stanu rzeczy. I choć nieujarzmiona ostatecznie potencja narodu czasem dawała o sobie znać – zryw w czerwcu 1956 r. w Poznaniu czy październik 1956 r. w Warszawie – to wszelkie próby uczłowieczenia socjalizmu, jak mówiono wówczas: „przywrócenia mu ludzkiej twarzy”, kończyły się niezmiennie utratą nadziei i system dalej znieprawiał i niewolił. Jego działania o tyle były skuteczne, że wykształcił się najgorszy z możliwych pragmatyzm, który da się streścić w kilku słowach: nie ma co podskakiwać i trzeba w tym bagnie starać się o zdobycie jak najlepszych szans bez względu na środki prowadzące do celu. Już mało co znaczyło dobro i zło, prawda i kłamstwo, przyzwoitość, wierność zasadom. Wszystko sprowadzało się do egoistycznego serwilizmu. Był to proces pokoleniowy. Ojcowie tak wychowywali swoje dzieci. Te dzieci stawały się rodzicami i swemu potomstwu przekazywały to samo.

Dopiero wybuch „Solidarności” dał nadzieję, że nasza ojczyzna polszczyzna nie została do reszty znieprawiona. Można ten fenomen nazwać erupcją pozytywnych sił tkwiących pod skorupą. To była wielka szansa odrodzenia zdeptanego, sponiewieranego narodu. Nawet twarze działaczy związku „Solidarność” z hut, fabryk, kopalni, biur, ludzi młodych i starych, były inne, jak z innej planety, czyste, wyraziste, jasne. Nie miały nic wspólnego z fizjonomią Gnębona Puczymordy, panującego dotychczas niepodzielnie na wiecach, masówkach i egzekutywach partyjnych. I był tak silny entuzjazm, potrzeba czystości etycznej i przywrócenia zapomnianych wartości. Była wola wspólnego działania, odrodzenia Polski. Była bezinteresowność i potrzeba wspólnoty.

Jednak polityczna ekwilibrystyka Okrągłego Stołu spowodowała kompromis z warstwą rządzącą w PRL; tzw. łagodne przejście z tamtego czasu do III RP – z zachowaniem stanu posiadania dawnych komunistycznych włodarzy, zapewnienieniem im nietykalności, swobody rabunkowego właszczenia się na mieniu państwowym, nachalnym przenikaniem prominentów z aparatu partyjnego i tajnych służb do nowych elit. Słowem, cała ta „gruba kreska”, zasunięcie teatralnej kotary na niedawną przeszłość – zmarnowały bezcenny kapitał „Solidarności”, zniechęciły czystych ludzi do nieczystych spraw. (...) Przejmowane zostawały cyniczne reguły postępowania z praktyki PRL, tyle że zmodyfikowane w formie, opatrzone inną etykietą. Etos patriotyczny, pamięć i historia zostały zlekceważone jako bagaż przeszłości, wyrzucone do śmietnika spraw nieużytecznych. Tak marnowała się szansa rzeczywistej naprawy Polski i moralnego jej odrodzenia. Szybko zanikał entuzjazm. Ogarniała apatia, zniechęcenie. Jak pisze Leszek Długosz, marzyły się nam Himalaje, a poszliśmy w Beskid Niski!...

Miałkość, małość zyskały pierwszeństwo. Wystarczy zauważyć, jak szybko poznikały czyste, szlachetne twarze działaczy „Solidarności” z karnawału roku 1980 czy później – stanu wojennego. Zastąpili ich ludzie sprytni o twarzach-bułach, bez indywidualnego wyrazu, jakby niedorzeźbionych. Wszyscy do siebie podobni, cwani pragmatycy. Wyrosła klasa polityczna kurczowo trzymająca się zdobytej pozycji. Dużo w niej Nikodemów Dyzmów, czują się jak ryby w wodzie, poruszają się w zaklętym kręgu od urzędu do urzędu, odchodząc zaś od polityki, od razu zatrudniani są w bankach, spółkach, holdingach, radach nadzorczych ze względu na swoje rozległe koneksje. Zuniformizowani, odbici jedną sztancą w mennicy.

Do takiej rzeczywistości nastałej po 1989 r. wtargnęła potężną falą europeizacja. Małpia, powierzchowna. Często stosowana jako szantaż, bicz. Służy do różnych doraźnych celów partyjnych. Co na to Europa! Musimy, bo Europa! A przede wszystkim mąci umysły relatywizacją, lekceważeniem dawnych wartości uważanych za anachroniczne, hamujące postęp. Wprowadza zamęt światopoglądowy, często bowiem ma lewacki rodowód; wielu niedawnych apostołów marksizmu, maoizmu, trockizmu, wielbicieli Che Guevary i Czerwonych Brygad znalazło się na pierwszej linii integracji europejskiej, wiodą prym w parlamencie w Brukseli, działają na frontach globalizacji, ekologii, katastrofy klimatycznej, pomocy dla głodujących w „trzecim świecie”, obrony Palestyńczyków. Bezbronna polska młodzież wyrastająca w rzeczywistości nieokreślonej, nieukształtowanej ostatecznie, gdzie widma PRL i mentalność postkomunistyczna ciągle żywe, chętnie sięga do efektownych wzorców światłej Europy. Bawi się w parady feministyczne czy gejowskie, protesty w Dolinie Rospudy, wdrapywanie na wysokie kominy itp. Nade wszystko chętnie przyjmuje egoistyczne, bezideowe postawy, których celem jest pogoń za sukcesem materialnym, kariera za wszelką cenę i miraż słodkiego życia, traktując jak kulę u nogi historię, tradycję, moralne rozterki.

Gdzie stałe, sprawdzone wzorce? Czego się trzymać? Gdzie dobro, a gdzie zło? Wszystko staje się splątane, płynne, brakuje oparcia. I na domiar złego na scenie są jeszcze media, show-biznes, żurnaliści ze swoim poczuciem wszechmocy, zdeprawowani siłą broni, którą mają. Ogłupiają i... prowadzą na manowce zapatrzonych telewidzów. Telewizja to nader interesujący twór, uwikłana niejako dynastycznie – ojcowie, synowie, wnuki – w dawny komunistyczny układ; tym bardziej ci ludzie nie chcą przejrzystości życia publicznego, wrogo nastawieni przeciw próbom odkrywania przeszłości, dążeniu do prawdy. Serwilistyczni i ulegli wobec każdej władzy mają przekazaną z tamtych czasów zręczność prestigitatorów (i brak jakichkolwiek poglądów?). Ogarnia rezygnacja. Ta wymarzona Polska jest jakąś chimerą, złudzeniem. Tak myśli niemała część społeczeństwa, bierna, niechętna każdej władzy, uśpiona. Patrzy lud ponuro i rachuje, ile milionów idzie z jego podatków na polityków, partie, posłów, rząd, administrację. Chamostan rośnie w siłę, jego kodeks postępowania niepisaną normą. Tak nazywam warstwę społeczną wylęgłą na styku komunizmu i „Europy”.

Tak jak Jarosław Marek Rymkiewicz i wielu innych wierzyłem, że wreszcie pojawił się „ktoś, kto ugryzł w dupę żubra”, nie powiem – przepraszam za kolokwializm. Niestety, nie był to gryz skuteczny. Żubr ledwie poruszył racicami. Może nie ma żadnego żubra? Zwid jego majaczy jedynie. Nasza ojczyzna polszczyzna nadal zarażona komunistyczną ciągłością i źle pojętą europeizacją. Tu konieczna dygresja: nie chodzi o powrót PZPR czy komunizm w postaci strukturalnej, myślę o kontynuacji mentalnej. A mówiąc o europeizacji, przypominam, rewolucja nihilizmu w Niemczech i program Lenina realizowany w Rosji to import z zachodniej strony. Wylągł się w piwiarniach Monachium, Berlina i kawiarenkach Zürychu w Szwajcarii. To też droga wspaniałej, zjednoczonej Europy, nie wiadomo, w jakim kierunku może podążać.

Istnieje obawa, żeby następne pokolenia Polaków nie wyrosły na ludzi znikąd, pozbawionych korzeni i oparcia. Możemy zatracić to, co było najlepsze i zyskać najgorsze.

Autor jest pisarzem i publicystą. Ostatnio nakładem wydawnictwa Świat Książki wydał zbiór opowiadań „Syjoniści do Syjamu”

czwartek, 26 marca 2009

Chrześcijański hotel: gejom wstęp wzbroniony!

Właściciele jednego z nadmorskich hoteli w Wielkiej Brytanii mogą mieć problemy w sądzie po tym, gdy odmówili parze homoseksualistów zakwaterowania w pokoju z podwójnym łóżkiem – donosi portal rp.pl za "Daily Telegraph".
Martyn Hall i Steven Preddy z Bristolu w rozumieniu brytyjskiego prawa tworzą związek cywilny. Para w sierpniu zarezerwowała pokój w hotelu Chymorvah w Marazionie należącym do państwa Bulls. Właściciele hotelu poinformowali mężczyzn, że wolne pokoje czekają tylko dla małżeństw heteroseksualnych. Hall, który złożył już w sądzie skargę na postępowanie właścicieli pensjonatu, oczekuje blisko 5 tys. funtów zadośćuczynienia za dyskryminację na tle seksualnym.

Państwo Bulls wspierani przez Christian Institute bronią się jednak, że jako chrześcijanie nie mogli postąpić inaczej. Nie uważają odmowy przyjęcia pary gejów za dyskryminację, ponieważ w ich hotelu nie ma miejsca także dla osób heteroseksualnych, które nie zawarły związku małżeńskiego. – Kiedy otworzyliśmy nasz pensjonat w 1986 roku przyświecała nam idea stworzenia miejsca przyjaznego rodzinie – mówią. Właściciele hotelu informują na stronie internetowej Chymorvah, że mile widzianymi gośćmi są przede wszystkim małżeństwa heteroseksualne i to właśnie na nie czekają podwójne łóżka.

– Zdarzyło mi się już odmówić ludziom, którzy chcieli wynająć kwaterę w wiadomym celu. Odmówiłem podobnie jak tym dżentelmenom. Nie chcę, by pod moim dachem działy się rzeczy godzące w moją wiarę chrześcijańską – powiedział Bull. Jego żona twierdzi natomiast, że przez 26 lat prowadzenia działalności nigdy nie mieli podobnych problemów i zawsze spotykali się ze zrozumiem ze strony ludzi. – Nikomu nie narzucam swojego stylu życia, tego samego oczekuję od pozostałych – podkreśliła pani Bulls.

Radca prawny pary gejów, uważa, że zachowanie właścicieli było niezgodne z Konwencją praw człowieka i złamało prawo przynależne jego klientom. Swoje niezadowolenie wyraził także rzecznik wspierającej homo-, bi- i transseksualistów organizacji Stonewall. – Oczekujemy, że hotel zmieni swoje nastawienie i zastanowi się nad prawem równości wszystkich ludzi. To jest w końcu prawo na miarę XXI wieku – podsumował.

no i na litość Boską!!!!!!!!!
mój dom - moja twierdza.... to jest chyba made in England...
My home is my fortress.... ale może to już nie ta sama England...

a to informacja, którą można znaleźć na stronie internetowej owego hotelu:
The Chymorvah Private Hotel
Marazion
Cornwall
TR17 0DQ
Telephone: 01736 710497
Fax: 01736 710508

Special Note:

Here at Chymorvah we have few rules, but please note that as Christians we have a deep regard for marriage(being the union of one man to one woman for life to the exclusion of all others).

Therefore, although we extend to all a warm welcome to our home, our double bedded accommodation is not available to unmarried couples – Thank you.

WC contra geje....

Wystąpienie Wojciecha Cejrowskiego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie powiedział m.in., że "gejów trzeba tępić" spowodowało ostrą reakcję Tomasza Szypuły, wiceprezesa Kampanii Przeciw Homofobii, który chce by podróżnikiem zajęła się prokuratura.
Szypuła mówi "Dziennikowi", że martwi się o stan psychiczny Wojciecha Cejrowskiego.

Wiceprezes zapowiada, że KPH wyśle pismo do KUL-u z prośbą o wyjaśnienia. "Napiszemy też do Rzecznika Praw Obywatelskich i do pełnomocniczki rządu do spraw równego traktowania z prośbą o ustosunkowanie się do wypowiedzi pana Cejrowskiego" - dodaje Szypuła.

"Wśród słuchaczy mogli być też geje i lesbijki. Jak oni się poczuli? Cejrowski w ogóle o tym nie pomyślał. Jego poglądy to oczywiście jego sprawa, ale trzeba brać odpowiedzialność za słowa wypowiadane publicznie" - mówi "Dziennikowi" Tomasz Szypuła.

Kościół kontratakuje

artykuł z RP
Małgorzata Tryc-Ostrowska , Piotr Kowalczuk 25-03-2009, ostatnia aktualizacja 25-03-2009 04:44

Watykan poskarżył się ONZ na odmawianie chrześcijanom swobód religijnych, włoscy biskupi protestują przeciwko wyśmiewaniu i obrażaniu papieża Benedykta XVI, hiszpańscy – pozwali rząd do sądu za dyskryminowanie lekcji religii
Hiszpański Kościół chce wykorzystać procesje Wielkiego Tygodnia w swojej kampanii antyaborcyjnej (na zdjęciu: procesja wielkopiątkowa w Walencji, kwiecień 2007 roku)
źródło: AP
Hiszpański Kościół chce wykorzystać procesje Wielkiego Tygodnia w swojej kampanii antyaborcyjnej (na zdjęciu: procesja wielkopiątkowa w Walencji, kwiecień 2007 roku)
+zobacz więcej

* Polsce ateizm nie zagraża

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch Angelo Bagnasco otworzył posiedzenie biskupów, odczytując tekst, który we wtorkowym wydaniu dziennika “Avvenire” zajął dwie bite strony. – Nie godzimy się, by papież w mediach lub gdzie indziej był wyśmiewany i obrażany – stwierdził arcybiskup. Wypowiedź Benedykta XVI o prezerwatywach została zmanipulowana przez media, a potem – wskutek uprzedzeń wobec Kościoła – komentowana w taki sposób, że wywołała falę wulgarnych ataków. Ojciec Święty poddany został ostracyzmowi, który wykroczył poza dopuszczalne ramy krytyki – stwierdził. Jego słowa potwierdza tygodnik “Famiglia Cristiana”, który pisze, że za atakiem na papieża stoją producenci prezerwatyw.

Bagnasco przywołał też równie tendencyjne ataki na papieża w związku ze zdjęciem ekskomuniki z lefebrystów i tragedią Eluany Englaro. Ten ostracyzm “przybiera podstępne formy i cieszy się krzykliwym wsparciem, co jest znakiem naszych czasów – znakiem laicyzacji” – zauważył. I ostrzegał: – Stają naprzeciw siebie dwie kultury, dwie wizje antropologiczne. Jedna widzi aspekt duchowy człowieka. Druga, wynikająca z jednostronnej interpretacji darwinizmu, prowadzi do radosnego, triumfalnego nihilizmu. Włoski dziennikarz Antonio Socci potwierdza, że w lewicowych mediach otwarto sezon polowań na papieża i Kościół. – Krytycy za nic mają fakty, przekraczają granice uczciwości. Nie chcę mówić o zorganizowanej kampanii, ale ataków jest coraz więcej. Arcybiskup Bagnasco miał rację, że je napiętnował – mówi “Rz”.

Gdy papież ruszał do Afryki, obserwator Watykanu przy ONZ w Genewie arcybiskup Silvano Tomasi zwrócił się do Rady Praw Człowieka, wskazując, że chrześcijanom odmawia się prawa do swobód religijnych nie tylko w krajach, gdzie stanowią mniejszość, ale i tam, gdzie są w większości. Dodał, że “w krajach, w których panowały zdrowe relacje między państwem a Kościołem, teraz górę bierze laicyzm, który dąży do ograniczenia roli religii w życiu publicznym”.

Ofensywę przeciw agresywnemu laicyzmowi rządu prowadzi od lat Kościół hiszpański. Jego msze w obronie rodziny przyciągają do Madrytu tłumy. Biskupów nie zniechęciły przegrane batalie o niezrównywanie związków gejów z małżeństwem czy nienarzucanie uczniom systemu wartości lewicowego rządu w ramach wychowania obywatelskiego. Teraz z równą determinacją bronią życia poczętego, bo rząd pracuje nad ustawą, która umożliwi aborcję na życzenie. Na ulicach pojawiły się plakaty uświadamiające Hiszpanom, że zwierzęta są w ich kraju lepiej chronione niż nienarodzone dzieci. Po jednej stronie cętkowany kociak z napisem “Ryś chroniony”, z drugiej raczkujące niemowlę i pytanie: “A ja? Broń mojego życia”. Apel nie pozostał bez echa. W obronie życia staną uczestnicy procesji Wielkiego Tygodnia. To niepokoi rząd. Apeluje, by “nie mieszać religii z polityką”.

Baskijscy biskupi spotkają się z lokalnym rządem w sądzie. Precedensowy proces ma dotyczyć dyskryminacji uczniów chodzących na lekcje religii, stanowiącej pogwałcenie porozumień z Watykanem. Zdaniem biskupów chodzący na religię są poszkodowani, bo ich koledzy mają wtedy wolne. To wpływa na podejście do przedmiotu i obniża jego rangę. Wyjściem jest wprowadzenie alternatywnego przedmiotu i uczynienie obu obowiązkowymi. Czy tak się stanie, rozstrzygnie sąd.



Coraz agresywniejsza laicyzacja w krajach Zachodu

Wielka Brytania
Pielęgniarkę Caroline Patrie zawieszono w pełnieniu obowiązków, gdy zaproponowała pacjentce modlitwę.

Dyrekcja jednej ze szkół zawiesiła w obowiązkach sekretarkę Jennie Cain, bo jej córka opowiadała kolegom o Bogu.

W Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Finlandii, USA, Australii w ramach akcji ateistów pojawiły się autobusy z hasłem „Boga prawdopodobnie nie ma. Przestań się martwić i zacznij cieszyć się życiem”.

Włochy
W 2006 roku dyrekcja szkoły w Bolzano zabroniła uczniom śpiewania kolęd, by nie urazić uczuć dzieci z rodzin muzułmańskich.

Szwecja
Po skardze klienta z pokoi sieci hotelowej Scandic zniknęła Biblia. Akcję poparła organizacja Humaniści. Udało jej się też przenieść uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego z kaplic do sal gimnastycznych.

Niemcy
W 2007 roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny nie zgodził się, by rodzice 13-letniej uczennicy wypisali ją z obowiązkowych zajęć etyki, która zastąpiła nieobowiązkową religię.

film pt.: generał Nil

to tylko zwiastun ale z cała pewnością muszę zobaczyć ten film w całości

niedziela, 22 marca 2009

dowcip o Kubusiu Puchatku i Prosiaczku

Puchatek i Prosiaczek podczas spaceru po lesie znajdują leżącą na drodze beczkę z miodem. Kubuś rzuca się na beczkę, chcąc dobrać się do ulubionego przysmaku, ale Prosiaczek powstrzymuje go:
- Misiu, jak możesz? Tysiące dzieci na całym świecie wychowuje się na książkach o nas, a ty zabierasz się do jedzenia w ten sposób? Nie mogę na to pozwolić. Miód je się łyżeczką. Mam w domu łyżeczkę i zaraz ją przyniosę, o ile przysięgniesz na głowę naszego przyjaciela, Krzysia, że będziesz tu czekał i do tej beczki nawet się nie zbliżysz.
Puchatek podniósł łapkę i złożył przysięgę. Prosiaczek pobiegł do domu, gdzie z pewnym trudem odnalazł łyżeczkę. Niestety była brudna i zanim doprowadził ja do stanu używalności minęło sporo czasu. Gdy wreszcie z łyżeczką w łapce zdyszany prosiaczek powrócił na miejsce, gdzie wszystko się zaczęło, zadrżał widząc następujący obraz - pomiędzy połamanymi resztkami beczki leżał na plecach miś ucinając sobie drzemkę po zjedzeniu 20 kg miodu.
- Jak mogłeś? - histeryzował Prosiaczek, kopiąc Puchatka w napięty jak bęben brzuszek. Złamałeś przysięgę. Przecież mi obiecałeś. Co pomyślą sobie dzieci?
Puchatek otworzył leniwie jedno oko i warknął:
- Spierdalaj ty głupia świnio, bo cię obrzygam.

środa, 18 marca 2009

moze kupie sobie kawalek UK :)

Anglia: typowa, brytyjska wioska na sprzedaż
Miłośników angielskich klimatów czeka w tym tygodniu nie lada gratka. Na sprzedaż wystawiona zostanie cała angielska wioska, łącznie z kuźnią i boiskiem do krykieta - pisze agencja Reutera.
Fundacja dobroczynna, do której należy wioska Linkenholt w hrabstwie Hampshire (południowa Anglia), postanowiła ją sprzedać i wykorzystać zdobyte w ten sposób fundusze na inne cele.
Nieruchomość będzie można kupić od środy. Cena wywoławcza wynosi 22-25 mln funtów - twierdzi prowadząca sprzedaż firma Jackson- Stops & Staff.
Ta typowa angielska wioska leży wśród wzgórz. Majątek o powierzchni 2 tys. akrów obejmuje 22 domki, dworek, stare probostwo i wieżę zegarową. Jednym z niewielu obiektów, które nie przejdą na własność nabywcy, będzie kościół św. Piotra, wzniesiony w XII w. i przebudowany w 1871 r.
Sprzedawca chce, by ludzie, którzy dzierżawią domy w wiosce, mogli w nich nadal mieszkać. Większość z nich liczy, że zmiana właściciela nie będzie dla nich oznaczać zmiany trybu życia.
- Szczerze mówiąc, chciałbym, żeby ten, kto kupi ten majątek, zamieszkał tu jako pan na dworku. Wszyscy w wiosce tak uważają - powiedział jeden z dwóch kowali, Colin Boast.
- Byłoby dobrze, gdyby ten ktoś spojrzał na naszą wioskę i powiedział: "zostawmy wszystko tak, jak jest". Ale nigdy nic nie wiadomo - dodał.
Miejscowy strzecharz Paul Raynesford uważa, że cena wywoławcza jest rozsądna, "zważywszy na ceny ziemi rolnej i poszczególnych nieruchomości".
Tim Sherston z Jackson-Stops przekonuje, że Linkenholt to "bezpieczna i sensowna inwestycja" mimo kryzysu gospodarczego.
- To jest cała wioska - 22 domy, boisko do krykieta, lokalny sklep, kuźnia i 1500 akrów ziemi rolnej oraz 450 akrów terenów leśnych. Spodziewamy się dużego zainteresowania - powiedział.

poniedziałek, 2 marca 2009

Rafał A. Ziemkiewicz "I ty zostaniesz antysemitą" from rp

„Religia Holokaustu” nie tylko fałszuje historię, ale prostą drogą prowadzi do wypierania przez świat pamięci o tej zbrodni. Ale dopóki pomaga salonom w atakowaniu wrogów, nie zamierzają z niej zrezygnować.
Biskup Williamson stał się symbolem. Pytanie: czego? Jego krytycy, jak i większość piszących o sprawie mediów, bez wahania odpowiedzą: narastania antysemityzmu, za który jak zwykle odpowiedzialny jest Kościół katolicki oraz pozostające pod jego wpływem środowiska konserwatywne. Przypadek lefebrystowskiego biskupa negującego nie tyle sam fakt zbrodni dokonanej na Żydach, ile jej rozmiary i wyjątkowość, przedstawiany jest przez liderów organizacji żydowskich jako ogniwo w łańcuchu rozmaitej wagi zdarzeń. Od takich jak proces beatyfikacyjny Piusa XII po przytaczane z niezwykłą uwagą przez izraelską czy amerykańską prasę okrzyki na odbywającym się gdzieś w Polsce spotkaniu z Jerzym Robertem Nowakiem.

Wszystkie one dowodzić mają tezy, że religia chrześcijańska, a szczególnie Kościół katolicki, „nie zrozumiały lekcji Holokaustu”. Innymi słowy, dopóki chrześcijańscy konserwatyści nie zostaną skutecznie „wyleczeni” z genetycznego antysemityzmu, pozostają groźni.

Regułą działania organizatorów publicznego oburzenia jest przy tym pomijanie wszelkich łagodzących sprawę kontekstów, wyolbrzymianie poddawanych krytyce wypowiedzi. Wbrew temu, co ktoś zupełnie niezorientowany mógłby sądzić, ani schizma arcybiskupa Lefebvre’a, ani decyzja Benedykta XVI o jej zakończeniu nie miały nic wspólnego ze stosunkiem Kościoła do Żydów – wyjąwszy kwestię, czy katolicy powinni nadal, jak przed soborem, modlić się o nawrócenie Żydów, czy też w nowoczesnym duchu uznać, iż w dzisiejszych czasach trzymanie się, choćby tylko w teorii, ewangelicznego nakazu „nawracajcie inne narody” jest już passé.

Nie ma powodu nie wierzyć słowom papieża, że podejmując decyzję w sprawie lefebrystów, nie znał fatalnej wypowiedzi biskupa Williamsona, a przywrócenie schizmy do łączności z Kościołem nie oznacza akceptacji poglądów jednego z jej uczestników w kwestii pozostającej poza istotą problemu. Zresztą Williamson został za głoszenie tych poglądów usunięty przez swą wspólnotę z dotychczas zajmowanego stanowiska kierownika lefebrystowskiego seminarium duchownego.

W każdym innym wypadku zapewne by to wystarczyło. Weźmy dla porównania wypowiedzi szowinistycznego izraelskiego rabina Szlomo Awinera, który wzywał żołnierzy do bezwzględnego obchodzenia się z Arabami, wywodząc, że okrucieństwo wobec wrogów Izraela miłe jest Bogu, i który ostatnio w niewybrednych słowach znieważał Polaków. Jako wpływowy rabin i jako przywódca małej, ale liczącej się w jego państwie partii religijnej Awiner jest bez wątpienia osobą co najmniej równie wpływową jak Williamson. A przecież naiwnością byłoby liczyć, że spotka się z potępieniem choć w dziesiątej części porównywalnym do tego, jakie wzbudziło zdjęcie ekskomuniki z biskupa.

Można by w owej dysproporcji widzieć szczególną antykatolicką zajadłość – i bez wątpienia ona także w niedawnej nagonce na Williamsona i na Benedykta XVI się zaznaczyła, szczególnie w postawie chętnie podchwytujących wszelkie antykościelne hasła lewicowo-liberalnych mediach. Ale u podstawy zjawiska leży coś innego.

Dogmaty Wiesela

Pouczająca jest lektura wywiadu, jakiego udzielił ostatnio tygodnikowi „Przekrój” Elie Wiesel, laureat Nagrody Nobla i ponad 130 doktoratów honoris causa, uważany za twórcę samego pojęcia „Holokaust”, niestrudzony strażnik pamięci jego ofiar i tropiciel przejawów antysemityzmu. Elie Wiesel, jeden z ocalonych, były więzień Auschwitz, korzysta w swej działalności publicznej ze szczególnego immunitetu, jaki zwykliśmy przyznawać ludziom tkniętym szczególną tragedią. Komuś, kto np. utracił najbliższą osobę (a Wiesel stracił w Auschwitz całą rodzinę), pozwalamy rzucać najbardziej nawet niesprawiedliwe oskarżenia i obelgi, za które każdego innego znieważony podałby do sądu. We wspomnianej rozmowie Wiesel formułuje zwięźle i wyraźnie sposób myślenia, który od pewnego czasu nazywany jest „religią Holokaustu”. Rzecz w założeniu, że Holokaust był w dziejach zbrodnią tak wyjątkową i jedyną, iż niedopuszczalne są nie tylko „jakiekolwiek formy jego negowania”, ale nawet wszelkie porównywanie z innymi znanymi z historii aktami ludobójstwa.

Holokaust tak traktowany w istocie nie jest już wydarzeniem historycznym, ale dogmatem religijnym, i, jak to przy naruszaniu dogmatu religijnego, nie ma żadnej gradacji winy: czy ktoś twierdzi, że zbrodni w ogóle nie było, czy próbuje zweryfikować liczbę ofiar albo w świetle nieznanych wcześniej dokumentów ustalić, w jaki sposób one ginęły, czy próbuje na przykład analizy sytuacji socjologicznej, w jakiej narodziły się plany zbrodni (co przez fanatyków „religii Holokaustu” natychmiast uznawane jest za „próbę udowadniania, że Żydzi sami byli sobie winni”) – popełnia zbrodnię najwyższą i musi być całkowicie wyeliminowany z życia publicznego, a jego środowisko zmuszone do oczyszczenia się i publicznego ukorzenia.

Tymczasem argumenty, po jakie na rzecz tezy o absolutnej wyjątkowości Holokaustu w historii sięga Wiesel, są nieprawdziwe w sposób oczywisty dla w miarę pilnego szóstoklasisty. Twierdzi Wiesel, że nigdy wcześniej się nie zdarzyło, aby celem reżimu była całkowita likwidacja jakiegoś narodu „nieposiadającego państwa” (co zmienia tu „posiadanie państwa”? Chyba tylko to, że pozwala przejść do porządku dziennego nad zbrodniami Hitlera na Polakach, jako mniej ważnych, skoro ci państwo – do czasu – posiadali...).

Los tureckich Ormian czy Tatarów krymskich wystarczająco wymownie zadaje kłam uproszczeniom Wiesela. „Tylko Żydzi ginęli dlatego, że byli Żydami” – oznajmia, co jest poglądem tyleż popularnym wśród jego wyznawców, co krańcowo kłamliwym. Od samego zarania, gdy Brytyjczycy dokonali wynalazku obozów koncentracyjnych, zamykani w nich Burowie umierali wyłącznie dlatego, że mieli nieszczęście należeć do narodu uznanego przez dowódców armii kolonialnej za wrogi. Narodowość byłą wyłączną winą wspomnianych już Ormian, ofiar stalinowskich deportacji, rzezi wołyńskich. Narodowość była jedyną przyczyną cierpień i śmierci Chińczyków i Koreańczyków eksterminowanych w latach 30. przez Japończyków. Edykty średniowiecznych władców muzułmańskiego Egiptu nakazujące wytępienie Koptów jak najbardziej mieszczą się w mającym określać wyjątkowość Holokaustu zamiarze „biologicznego zgładzenia całego narodu nieposiadającego swego państwa”.

„Podczas wojny nikt Żydom nie zazdrościł, a teraz ustawia się kolejka” – te z kolei słowa jednego z twórców „religii Holokaustu” i jej najbardziej znanego kapłana uzasadniać ma uznanie za podłość twierdzenie, jakoby żydowskie ofiary Hitlera zasługiwały na współczucie w tym samym stopniu co ofiary innych zbrodni. Wiesel stawia sprawę jasno: cierpienie Żydów nie ma sobie równych i zestawianie przez innych, na przykład Polaków, swych cierpień z cierpieniami narodu wybranego jest „wymazywaniem Żydów z tego pejzażu” (tj. pejzażu martyrologii, w której należne jest im miejsce centralne).
Fabryka negacjonistów

Trudno nie dostrzegać w tych słowach autentycznego obłędu. Obłędu wyrażającego się nie tylko fałszowaniem historii, ale także całkowitą nieświadomością, że narzucanie światu takich chorych poglądów jako stanowiska obowiązującego wśród Żydów jest właśnie prostą drogą do wypierania przez świat pamięci o tej zbrodni i najlepszym sposobem umocnienia na skalę globalną namiętności antysemickich.

Skutki upowszechniania „religii Holokaustu” są wielorakie. Najprostszą reakcję emocjonalną możemy obserwować w środowiskach czarnych Amerykanów, gdzie – przy zakłopotanym milczeniu białych elit i liberalnych mediów – nienawiść do Żydów kwitnie i jest wręcz częścią afroamerykańskiego etosu. Murzyńscy wykładowcy rozmaitych african studies i aktywiści mobilizują czarnych przeciwko Żydom prostym hasłem, iż „kradną współczucie świata” należne ofiarom tego, co było naprawdę największą zbrodnią w dziejach ludzkości, czyli handlu niewolnikami.

Ponieważ biali są wobec każdej tezy czarnych radykałów intelektualnie bezbronni, nie widać dobrej dla Żydów perspektywy ułożenia stosunków z coraz bardziej świadomą swej siły i nabierającą znaczenia elitą kolorowych. Podobnie jak bezsilność i wręcz strach przed niewahającym się sięgać po przemoc i zbrodnię islamem, nie pozwala tradycyjnej białej elicie przeciwstawiać się antysemityzmowi muzułmanów.

Spłaszczenie win, jakiego dokonuje „religia Holokaustu”, wręcz produkuje negacjonistów. Osobiście sądzę, że biskup Williamson jest takim właśnie przypadkiem. Natura ludzka źle znosi prawdy nieweryfikowalne, właściwa jej ciekawość i przekora każe każdemu kolejnemu pokoleniu powątpiewać w zastane poglądy, szukać nowych szczegółów, nowych spojrzeń. Jeśli Holokaust można tylko przyjąć do wiadomości w całej rozciągłości jako nienaruszalny dogmat albo całkowicie zanegować – to na mocy zwykłej ludzkiej skłonności do wątpienia w zastane będzie on coraz częściej negowany.

Na początku dzieje się to oczywiście tam, gdzie Żydzi są postrzegani jako wrogowie i oprawcy. W krajach muzułmańskich powszechne jest dziś przekonanie, że opowieść o zagładzie Żydów to zwykła propaganda, którą należy zwalczać i ośmieszać (wspomnijmy kuriozalną wystawę antyholokaustowej satyry pod honorowym patronatem prezydenta Iranu). Z szeregu przyczyn obejmujących i wspomniany już strach przed muzułmanami, i właściwą dla tej formacji nienawiść do „amerykańskiego imperializmu”, którego wykonawcą ma być Państwo Izrael, negacjonizm muzułmański stopniowo przyjmuje się także na europejskiej lewicy. W najmniejszym stopniu nie przeszkadza jej to zresztą szermować wobec przeciwników tradycyjnym oskarżeniem o antysemityzm i dowolnie wskazywać go w ich tradycji (o czym za chwilę).

Zakrawa to na paradoks, ale w dobie wielkiego upadku rozumu, jaki przyniosła dominacja mediów elektronicznych, nie powinno dziwić, że z jednej strony negując holokaust, z drugiej jednocześnie używają go przeciwko Żydom muzułmańscy radykałowie i pozostający pod ich wpływem lewicowcy.

Poręczny, uproszczony obraz Holokaustu stworzony pod wpływem ludzi pokroju Wiesela pozwala mediom ukuć morderczo skuteczny, bo w wielu kręgach chętnie przyjmowany, nowy stereotyp, w którym teraz to Żydzi (Izraelczycy) są nazistami, Palestyńczycy ofiarami „nowego holokaustu”, a Strefa Gazy gettem warszawskim. Swobodne wymienianie pojęć „Żydzi” (gdy potępiamy „faszystów” w rodzaju Williamsona i papieża) i „Izrael” (gdy solidaryzujemy się z ofiarami żydowskiego nacjonalizmu) sprawiają, że mimo wszelkich swych wpływów Żydzi coraz wyraźniej walkę z tym stereotypem przegrywają.
Salon przejmuje pałkę

Tu wypada powrócić do wątku szczególnej siły zarzutów stawianych Kościołowi. Na pierwszy rzut oka to, że liderzy organizacji żydowskich pozwalają sobie na publiczne dyktowanie papieżowi, kogo wolno mu beatyfikować albo nominować, wydaje się dowodem ich siły. W istocie nagonkę na papieża rozpętaną w kontekście Williamsona uznałbym ze przejaw słabnięcia diaspory żydowskiej i przejmowania stosowanej przez nią od lat poręcznej pałki antysemityzmu przez emancypującego się jej sojusznika, jakim były, mówiąc umownie, lewicowo-liberalne salony.

Ponieważ Kościół, katolicyzm i konserwatyzm, jako główni sprawcy opresji gejów, kobiet i innych mniejszości, są tu wrogiem wspólnym, każdy atak liderów żydowskich idący w tym kierunku zyska potężne wsparcie mediów. Ale nie musi to już być regułą tak niezawodnie obowiązującą jak w czasach polowania przez amerykańskie organizacje żydowskie na banki, rządy czy koncerny upatrzone do oskubania pod pretekstem „odszkodowań” za Holokaust (odszkodowań w cudzysłowie, bo przecież nie trafiały one do rzeczywistych ofiar czy ich spadkobierców, ale do środowisk, które w latach II wojny zachowywały wobec informacji o dokonującej się zagładzie europejskich pobratymców, najdelikatniej mówiąc, chłodną rezerwę). W każdej chwili dotychczasowy sojusznik może bowiem sięgnąć po argument: a co wy wciąż o tamtym, przecież prawdziwego holokaustu dokonujecie dzisiaj sami na Palestyńczykach! Wbrew stereotypowi więc to nie wielkie międzynarodowe (w istocie amerykańskie) organizacje żydowskie, ani tym bardziej nie Izrael należy wskazać jako głównego beneficjenta „religii Holokaustu”. Najbardziej zyskały na nim owa niepochwytna, trudna do opisania sieć połączonych ideowym pobratymstwem i poczuciem misji prowadzenia ludzkości ku postępowi aktywistów, intelektualistów i lewicowych polityków, którą skrótowo przyjęło się nazywać salonami. To im podali Żydzi do ręki nader poręczny młot na chrześcijan, prawicowców, nacjonalistów i wszelkich innych wrogów postępu. Przerażające rozmiary i zimna precyzja hitlerowskiego ludobójstwa na Żydach, wstrząsające dla każdego, kto się z nimi zapoznał, sprawia, że rzucenie anatemy motywowane zarzutem antysemityzmu stało się i niezwykle łatwe, i bardzo skuteczne. Wystarczy tylko odpowiednie medialne nagłośnienie.

Opisywałem wielokrotnie, jak z powodzeniem używa tego mechanizmu w Polsce michnikowszczyzna, i nie chcę nad miarę mnożyć przykładów, których jest bardzo dużo. Sięgnę po jeden tylko wątek – dowolność w używaniu pałki antysemityzmu w polityce historycznej, jaką prowadzi to środowisko, konsekwentnie wychowując swych czytelników w przekonaniu, że tradycja polskiej kultury dzieli się na zdrowy, postępowy nurt „Wiadomości Literackich” oraz lewicy i zły, fundamentalnie antysemicki nurt endecki. Ten prosty obraz nie wytrzymuje jakiejkolwiek konfrontacji z wiedzą historyczną.

Etykietka dla Gombrowicza

Mało który polski inteligent (z czytelników „Wyborczej” zapewne żaden) wie, że Witold Gombrowicz, czczony jako osobisty wróg Romana Giertycha, wszedł do polskiej literatury z rekomendacją czołowego ówczesnego żydożercy Adolfa Nowaczyńskiego, witany entuzjastycznie jako autor mówiącego „całą prawdę o podstępnym zażydzaniu kultury polskiej” i „dojmująco aktualnego” opowiadania „Krótki pamiętnik Jakóba Czarnieckiego”. Gombrowicz oczywiście odcinał się (ale dopiero po latach) od antysemickiej interpretacji tekstu i ubolewał, że z powodu niewczesnego ogłoszenia go arcydziełem właśnie przez Nowaczyńskiego stał się z punktu pisarzem źle widzianym w kręgu „Wiadomości”.

Można sądzić, że gdyby po tradycję Gombrowicza sięgał dziś nie właśnie salon, ale kto inny, ten antysemicki tekst mógłby zostać w jego twórczości wyeksponowany i stanowić podstawę dla objęcia pisarza dyskursem wykluczenia. Zresztą podobny zabieg mógłby dotyczyć praktycznie każdego człowieka tych czasów: weźmy na przykład cytowany przez amerykańską autorkę list Władysława Broniewskiego wyjaśniającego przyczyny zerwania z „żydkami z Ziemiańskiej” i przy okazji snującego dywagacje o tym, dlaczego Słowianin nadaje się na poetę, a praktyczny, ograniczony spryt „żydka” pisanie dobrych wierszy mu uniemożliwia. Broniewski w żadnym okresie swego życia nie był endekiem – był po prostu dzieckiem swoich czasów, w których przekonanie, że rasa determinuje sposób myślenia, zdolności i cechy charakteru, było powszechnie uważane za oczywiste, także przez Żydów.

„Fronda” poświęciła niedawno spory artykuł porównaniu cytatów z „Wiadomości Literackich” z jednej, a „Prosto z mostu” z drugiej strony, dowodząc, iż dowolnie je traktując i wyrywając z historycznego kontekstu, można by swobodnie uznać te pierwsze za pismo jadowicie antyżydowskie, z czołowym żydożercą Słonimskim, a drugie - za postępowe i życzliwe mniejszościom, zwłaszcza seksualnym. W istocie szczególnie ciekawe jest tropienie zasady, wedle której są one przyklejane bądź nie. Swego czasu jakiś młody gorliwiec jako antysemitę zdemaskował Kornela Makuszyńskiego, na podstawie felietonu z lat dwudziestych. Gdy napisałem felieton wyśmiewający tę demaskację, ówczesny redaktor naczelny „Gazety Polskiej” zatrzymał go - do tego stopnia sterroryzowany był powtarzającymi się zarzutami antysemityzmu wobec gazety. Moja irytacja była tym większa, że młodego demaskatora wykpił wkrótce potem w „Polityce” Ryszard Marek Groński; tym razem etykiety salon postanowił nie nalepiać.

Żeby nie dłużyć przykładów, wspomnę o jeszcze jednym, niezwykle charakterystycznym. W żadnej prawie antologii poezji polskiej ani tekście publicystycznym nie spotkałem się z przywołaniem powojennych utworów Jerzego Pietrkiewicza, takich jak przejmujący wiersz „Robiąc rachunek wstydu” („Nienawiścią opięci jak mundurem/Nazarejczyka wypędzaliśmy razem z kramem/ale nas spotkał przy prętach luf, pod murem/tym samym”).

Wiersz napisany przez jednego z artystów uwiedzionych w późnych latach 30. ideologią radykalno-narodową, opublikowany w sztandarowym piśmie emigracyjnego Stronnictwa Narodowego jest znakomitym artystycznie wyrazem ekspiacji i poety, i jego środowiska. Ale oczywiście endecy do żadnego rachunku wstydu nie mają prawa, oni muszą być w inteligenckim widzeniu historii jednoznacznym czarnym ludem, z którego nic nigdy nie zmaże hańby getta ławkowego. Co innego lewicowi patroni salonu, umoczeni w najgorsze stalinowskie brudy – ich rozliczeniowe wiersze prezentowane są szeroko jako dowód, że przecież z czasem przejrzeli na oczy, odcięli się, a więc nie ma im czego wypominać.

Przykłady można by mnożyć, nie tylko te z naszego, polskiego bagienka - posługiwanie się jako pałką oskarżeniem o niedostateczne odcinanie się od osób napiętnowanych przez kapturowe sądy salonów za antysemityzm jest w elitach dzisiejszej Europy Zachodniej i USA wciąż powszechne, wcale nie kłóci się ze stopniowo je ogarniającymi nastrojami antysemickimi. Znana anegdota przypisuje Hermanowi Goeringowi słowa „to ja decyduję, kto jest Żydem!”, wypowiedziane, gdy rasowe czyszczenie armii dotarło do jednego z jego zaufanych zastępców. Wedle tej samej zasady „religia Holokaustu” dała dziś salonom prawo decydowania, kto jest antysemitą, i dopóki pomaga im ono w atakowaniu odwiecznych wrogów, nie zamierzają z niego rezygnować.