sobota, 11 września 2010

Tak, oni stają tam, gdzie stało ZOMO

Nikt z walczących z komunizmem nie przypuszczał chyba, że w wolnej Polsce, po 20 latach niepodległości, nie będzie można pokazać w telewizji publicznej krytycznego filmu o Jaruzelskim – pisze filozof społeczny.


Jedną z najgorszych w całym ciągu odrażających zbrodni IV RP są słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego w Stoczni Gdańskiej, zamkniętej na polecenie Unii Europejskiej i w ramach programu modernizacyjnego opracowanego przez PO: „Oni stają tam, gdzie ZOMO”. Zbrodnie IV RP były tylko werbalne, lecz – jak się zdaje – bardziej trwale wstrząsnęły sumieniami postępowej inteligencji niż te realne PRL.
No, ale gdzie w zasadzie stają dzisiejsi obrońcy generała Jaruzelskiego? Gdzie stoją ci, którzy uważają, że za nadanie filmu o generale z nazbyt wymownymi faktami z jego biografii powinni być ukarani ci, którzy dopuścili do emisji? Gdzie stoją ci, którzy gotowi są zniszczyć każdego, kto nazbyt energicznie podważa uświęconą historycznym kompromisem narrację, w której Jaruzelski jest polskim patriotą, Kiszczak człowiekiem honoru, a „Solidarność” – buntem rozpasanego tłumu? Gdzie stoją ci, którzy przekonują nas, że wprowadzenie stanu wojennego było koniecznym aktem politycznego rozumu?

Nie pakiet, lecz alternatywa

Otóż nie trzeba GPS ani Google Maps, by określić ich pozycje. Otóż oni rzeczywiście stoją tam, gdzie stało ZOMO. Można to określić mniej obrazowo, eufemistycznie, mniej wiecowo, a bardziej naukowo. Łatwo też zrozumieć, że ci, którzy stanęli w tym miejscu, woleliby, by nazywać je jakoś inaczej, delikatniej, by się lepiej kojarzyło, żeby lepszy był ich wizerunek i skuteczniejszy PR.
Ale fakt pozostaje faktem. Bo jeśli stan wojenny był konieczny, to także strzały w Wujku, w Lubinie, to także rutynowe tłuczenie pałkami ludzi w czasie ulicznych protestów znajdują swoje polityczne, moralne i historiozoficzne uzasadnienie. I trzeba uznać, że narzędziem ducha dziejów stała się przynajmniej na jakiś czas pałka zomowca.
To, że bardziej prostodusznym Polakom można tak łatwo wmówić, iż słowa o ZOMO to jakiś niebywały skandal i przestępstwo, natomiast faktyczna cenzura, nagonka na niepoprawnych historyków, reżyserów i dziennikarzy to rzecz dopuszczalna, świadczy o tym, że wciąż mają zadziwiający mętlik w głowach – trwały skutek przemielenia przez komunizm.
Tak jak w PRL wstępowali do partii, a słuchali wieczorami Radia Wolna Europa i posyłali dzieci do komunii, maszerowali w pochodach pierwszomajowych, ale opowiadali o zbrodniach stalinowskich i heroizmie AK, tak dzisiaj są w stanie jakoś pomieścić w sobie Jana Pawła II i księdza Popiełuszkę, Jaruzelskiego i Rakowskiego, Grzegorza Przemyka i Czesława Kiszczaka. Wychowanie obywatelskie powinno więc się rozpocząć od rzeczy elementarnej: uświadomienia, że to nie jest pakiet, lecz alternatywa, ostra, fundamentalna alternatywa.

Dzieweczka w mundurze

Obrona Jaruzelskiego to wychowanie do szczególnego rozumienia odpowiedzialności. Jak wiadomo, twierdzi się, że za samobójstwo Barbary Blidy odpowiada ówczesny premier. Natomiast Jaruzelski nie odpowiada za nic, co się działo w PRL, ani wtedy, gdy był szefem Sztabu Generalnego, ani wtedy, gdy był ministrem obrony, ani przez wszystkie lata zasiadania w Biurze Politycznym, ani wtedy, gdy skupiając w ręku władzę I sekretarza KC PZPR i premiera, został dyktatorem PRL.
Nie odpowiada ani za zniewolenie Polski, ani za interwencję w Czechosłowacji, ani za tych, którzy ginęli u haniebnego zarania PRL, ani za tych, którzy ginęli w czasach jej niechwalebnego schyłku. On był niewinną dzieweczką przebraną w mundur generalski, która nic nie widziała i nic nie słyszała, nawet gdy kontaktowała się z Informacją Wojskową, a ocknęła na dobre, gdy rozpoczął się Okrągły Stół.
Okrągły Stół ma zaś znaczenie sakralne – ma zmazywać wszystkie grzechy, nie tylko te wybaczalne, popełnione w walce z „reakcyjnym podziemiem” i w ogóle wrogami postępu, ale nawet te najgorsze, popełnione w 1968 roku, także na tych, którzy się w walce z reakcją zasłużyli.
Nikt z walczących z komunizmem nie mógł chyba przypuścić, że w wolnej Polsce, po 20 latach niepodległości, nie będzie można pokazać w telewizji publicznej krytycznego filmu o szefie WRON. Być może nic lepiej nie świadczy o stanie III RP. Ci zaś, którzy dla doraźnych korzyści politycznych skłonni są tolerować lub wspierać te zakazy, spieszą tylko ku własnej niesławie.